niedziela, 10 listopada 2013

Chapter 5

Tego dnia ktoś ze szkoły miał przyjść by podać mi  pracę domową. Z Samantą nie utrzymywałam już kontaktu więc musiał to być ktoś inny. Żałowałam, że już nie rozmawiamy, ale obie potrzebowałyśmy przerwy. Wydawało mi się, że tak będzie lepiej.

Mama przyniosła mi śniadanie do pokoju i wyszła bez słowa. Złapałam za kubek z herbatą i wzięłam łyk ciepłego napoju. Wtem zadzwonił telefon. Wyświetlił mi się znajomy numer. To  Cody znany także jako ,,pupilek nauczycieli". Przyłożyłam telefon do ucha. Chłopak chciał podać mi lekcje, tak jak myślałam. Umówiliśmy się, że przyjdzie o 17:00. Miałam jeszcze sporo czasu. Naciągnęłam na siebie bluzę, którą miałam pod ręką. Nie chciałam prosić mamę o pomoc. Nie potrzebowałam jej. Odkąd pamiętam zawsze radziłam sobie sama, więc czemu teraz ona miałaby mi pomagać? Po co się wysila? Po co robi mi śniadania i przynosi je do pokoju? Chce się podlizać? Może jednak mnie udobruchać? Wszystko mi jedno. Równie dobrze nie muszę nic jeść.  Dobrze wiem o co jej chodzi. Chce mnie mieć na wyłączność. Chce, żebym jej o wszystkim powiedziała, a potem i tak zacznie traktować mnie jak gówno. Już raz dałam się w to złapać. Myślałam, że się zmieniła. Jednak suka zawsze pozostanie suką. Nic jej nie zmieni. Gdybym jej powiedziała? Co potem? Zawiozła by mnie do psychiaryka i zamknęła mnie w nim? Miałaby problem z głowy. Pewnie wyjechałaby z miasta wmawiając wszystkich że jej córka jest chora psychicznie albo nie żyje. Znam jej gierki. Tym razem nie pozwolę jej wygrać. Nie teraz. Przecież za rok już mnie tu nie będzie. W końcu skończę te cholerne 18 lat i wyjadę stąd. Jak najdalej od niej. Ona mnie tylko urodziła. Nie wychowała mnie. Zawsze była dla mnie chłodna i oschła, ale po narodzinach Oscara jeszcze bardziej mnie ignorowała. Oscar to jej oczko w głowie. Gdyby coś mu się stało to byłaby moja wina. Zawsze wina leży po mojej stronie. Liczy się tylko Oscar. Na samą myśl o tym gówniarzu robiło mi się słabo. Mały, rozpuszczony smarkacz, który zawsze ma to co chce. Ona cały czas wydaje na niego wszystkie pieniądze, a on nadal jest niezadowolony. Ale ona jest ślepo w niego zapatrzona. Jeszcze jest jej kochanek. Ona na prawdę myśli, że  nie wiem gdzie ona znika każdej nocy. A ta delegacja? haha chyba raczej wakacje na plaży. Matka leciała tylko na jego pieniądze a on na jej wygląd. Oboje byli siebie warci. Ona była mu potrzebna tylko do dawania dupy, a on jej do zakupów. Udana parka. Czasami nawet nie chce im się udawać że coś między nimi jest. Po prostu on daje jej pieniądze a ona siebie. Żałosne i obrzydliwe. Nienawidzę ich.


Za czasów gdy tata jeszcze żył wszystko było lepiej. On przynajmniej się mną zajmował. Miałam do kogo przyjść gdy musiałam. Miałam ramię, w które mogłam się wypłakać. Wtedy on zawsze głaskał mnie po głowie i nazywał ,,swoją córeczką". Kiedyś dał mi wisiorek na którym były wyryte jego inicjały. Powiedział, że teraz zawsze przy mnie będzie. Mam go do dziś. Jest schowany gdzieś głęboko w szufladzie. Jednak nie czuję, żeby tu był. Kiedyś w to wszystko wierzyłam. Wierzyłam, że gdy tylko założę wisiorek wszystko będzie dobrze. Byłam naiwna, ale co miałam zrobić?

Któregoś dnia tata nie wrócił z pracy. Nie odbierał telefonu i nie odpisywał na smsy. Robiło się coraz ciemniej. Nie sądziłam żeby poszedł z kolegami na piwo. To nie było w jego stylu. Nigdy nie pił po pracy. Nawet gdy był bardzo zmęczony. Nie ciągnęło go do alkoholu. Pił tylko przy jakiś ważnych okazjach. Martwiłam się o niego. Nie czekałam dłużej tylko założyłam kurtkę i poszłam do biura w którym pracował. To co tam zobaczyłam mnie przeraziło. Przed budynkiem były dwie karetki i radiowóz. Wszędzie biegali zdenerwowani ludzie. Podeszłam bliżej i zobaczyłam jakiegoś człowieka pod czarnym workiem. Ktoś podniósł go w górę. Zobaczyłam bladą jak kreda twarz mojego taty. W tym momencie poczułam łzy na moich policzkach. Upadłam na ziemię i zaczęłam płakać. Krzyczałam, że to nie może być prawda. Połowa ludzi patrzyła się na mnie jak na idiotkę, ale nie obchodziło mnie to. Zmarła najważniejsza osoba w moim życiu. Nie mogłam być spokojna. Prosili mnie żebym wstała, ale nie mogłam. Po prostu czułam, że zaraz zemdleję. Psychiczny ból był tak wielki, że nie mogłam nic zrobić. Przyjechała mama. Jej wyraz twarzy był nijaki. Nie była smutna. Nawet lekko się uśmiechała. Zabrała mnie do domu. Później gdzieś zniknęła. Zostałam sama. Oscar był wtedy u kolegi. Zamknęłam się w łazience. Moja twarz była cała czerwona. Oczy przekrwione. Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Sięgnęłam do apteczki. Wyjęłam tabletki nasenne. Połknęłam garść, dwie. Nie wiem. Wtedy to nie miało znaczenia. Chciałam tylko być tam z nim. Prawie by mi się udało. gdyby ona nagle nie wróciła. Dlaczego zadzwoniła po karetkę? Przecież beze mnie byłoby jej łatwiej..




Poczułam, że zaraz będę płakać. Nienawidziłam wspomnień. Gdy wszystko wracało miałam ochotę znów spróbować pozbawić się życia. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 17:00. Zaraz powinien przyjść Cody. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Nie potrafiłam się na niczym skupić więc usiadłam na łóżku i czekałam na chłopaka. Przyszedł po 15 minutach. Zapytał jak się czuję, ale mu nie odpowiedziałam. Chyba zrozumiał, że popełnił błąd zadając mi to pytanie. Powiedział ciche ,przepraszam'. Podał mi materiał na lekcje. Jeszcze nie skończył a ja już miałam dość. Będę to nadrabiać chyba przez cały rok szkolny. Nauczyciele nigdy nie odpuszczają. Westchnęłam. Cody spojrzał na mnie ze współczuciem. Poklepał mnie po ramieniu. Był jakiś inny niż w szkole. Jego włosy były niedbale ułożone. Koszula była rozpięta a nie tak jak zawsze zapięta na ostatni guzik. Wydałam się być też bardziej wyluzowany? Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie znałam go od tej strony.

-Trzymaj się Perrie.- Mruknął.

-Dzięki. Przyda się.

Chłopak już miał wychodzić, ale coś za oknem przykuło jego uwagę. Spytałam co się stało, ale nic nie powiedział. Nadal patrzył w to miejsce. Krzyknęłam, żeby sobie ze mnie nie żartował ale on przyłożył palec do ust i kazał mi być cicho. Po chwili się otrząsnął.

-Możesz mi powiedzieć co ten mężczyzna robi na twoim podwórku?



Zamarłam. Co jeśli to był ten o kim myślałam?





CZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!




tak wiem, że rozdział pojawił się dość późno. Nawet bardzo, ale mówiłam, że piszę nowy gdy będzie powyżej 10 rozdziałów ponieważ inaczej nie widzę sensu w dalszym pisaniu. Nie miałam także czasu. Mam nadzieję że zrozumiecie :) x PAMIĘTAJ CZYTASZ- KOMENTUJESZ :) 

wtorek, 29 października 2013

Chapter 4

Mama wróciła  z delegacji i zabrała mnie i Oscara do domu. Mogłam zapomnieć o jakimkolwiek wysiłku przez najbliższy miesiąc. To mnie dobijało. Nie potrafiłam leżeć i nic nie robić, musiałam gdzieś wyjść. Choćby do parku. Nawet sama.


Mama nic nie powiedziała na temat wypadku. Była zła co dało się poznać, ale nic nie mówiła. Samochód do niczego się nie nadawał, był w kawałkach. Sprzedaliśmy go na złom. I tak już się nie przyda.


Po kilku dniach Oscar stanął na nogi. Ze mną było gorzej, ale nikt za bardzo się tym nie przejmował. Mama nie pytała jak się czuję, czy czegoś potrzebuję..Po prostu traktowała mnie jak powietrze. Czasem przychodziła do mnie Samanta i pomagała mi, ale czułam w środku pustkę. Nie miałam komu się wygadać. Ja i Sam oddaliłyśmy się od siebie. Nie rozmawiałyśmy tak jak dawniej. Nie mogłam jej powiedzieć wszystkiego. Przyznaję, że brakowało mi naszych długich rozmów. Teraz prawie nie rozmawiamy. To okropne uczucie. Nie mam teraz nikogo. Chociaż...jednak miałam...miałam moje stare przyjaciółki. Tak. Żyletki. W każdej chwili mogłam wyciągnąć je spod poduszki i zaspokoić ból i tęsknotę. Na moim ciele mogły pojawić się nowe ,rysunki'. Nie obchodziły mnie days clean. Nie miałam dla kogo być silną. Samanta nie wiedziała że znów to robię. Nie powiedziałam jej i jak na razie chyba nie powiem. Wiem jaka byłaby jej reakcja. Przez nią musiałam chodzić do psychologa, znosić to wszystko. Tak. Moja najlepsza przyjaciółka powiedziała wszystko mojej mamie. Wtedy zaczęło się piekło. Pamiętam ile łez wtedy wylałam. Ile musiałam przejść. Musiałam zacisnąć zęby i udawać, że już jest dobrze. Wystarczył uśmiech i już wszyscy myśleli, że jest dobrze. Blizny ukrywałam pod bransoletkami. W szkole już wszyscy wiedzieli. Wytykali mnie palcami. Mówili, że jestem nienormalna. A ja? Uśmiechałam się chociaż w środku płakałam. Ich słowa bolały tak bardzo, że musiałam to robić. A może robiłam to po prostu z przyzwyczajenia? Żyletki to w jakimś sensie część mnie. Każdego dnia pojawiały się nowe cięcia. Próbowałam z tym skończyć. Udało się. Ale tylko na miesiąc. Teraz o wszystko wróciło. Znów czułam, że jestem sama. To uczucie mnie nigdy nie opuszczało. Wiedziałam, że nie mam na kogo liczyć. Brakowało mi kogoś, do kogo mogę się po prostu przytulić i się wypłakać.




Mama wymieniła w końcu mój telefon na nowy. Przynajmniej miałam jakieś zajęcie. Postanowiłam napisać do Samanty z nadzieją że mi odpisze. Nie liczyłam na to, ale w głębi serca bardzo chciałam żeby się odezwała. Minęła godzina. Dwie. Sam nie odpisywała. Odpuściłam sobie. Pewnie nie chciała ze mną rozmawiać, co było normalne. Poczułam smutek. Cholernie mi jej brakowało, ale nic nie mogłam zrobić. Zrezygnowałam. Włożyłam słuchawki w uszy i starałam się zasnąć, co nie było łatwe. Przekręcałam się z boku na bok szukając odpowiedniej pozycji. Gips strasznie mi przeszkadzał. Westchnęłam. Wtem usłyszałam sygnał smsa. Odblokowałam telefon z nadzieją, że to Samanta. Jednak nie. Nie znałam tego numeru. Wiadomość mnie zszokowała.


                                             ,,przepraszam, jeśli cię przestraszyłem
                                               nie chciałem żeby tak to się skończyło"



Szybko odłożyłam telefon. Kto to był? Czego chciał?  Skąd miał mój numer? Te wszystkie pytania mieszały mi się w głowie. Wahałam się czy nie odpisać. Może to tylko ktoś z klasy robił sobie żarty. Usunęłam smsa i znów się położyłam. Schowałam głowę pod poduszkę starając się od tego wszystkiego uciec. Mało mi to dało. Wiadomość nadal siedziała w mojej głowie. ,,Nie chciałem żeby tak to się skończyło" a jak miało się skończyć? Co on do cholery chciał?!
Nagle  drzwi od mojego pokoju się otworzyły. Wysoka i chuda kobieta o brązowych włosach do ramion weszła do mojego pokoju. Tak, to była moja mama. Miała zatroskaną minę. Chyba pierwszy raz od kilku lat wyglądała jakby się o mnie martwiła. Usiadła na moim łóżku i złapała mnie za rękę. Chciałam ją zabrać, ale jej uścisk był zbyt mocny. Spuściłam oczy w dół. Kobieta pogłaskała mnie po policzku. Speszyłam się. Nigdy nie była taka czuła. Nigdy. Wiedziałam, że zaraz zacznie swój wykład na temat alkoholu, bezpiecznej jazdy etc. Na samą myśl robiło mi się słabo.



-Perrie...-Zaczęła.

-Co znów chcesz?-odparłam chłodno.

-Wiesz, że nie powinnaś jeździć po pijaku.- Jej głos stawaj się coraz smutniejszy. Wiedziałam, że to powie. Ona sądziła, że gdy jej nie ma to nie mam nic lepszego o roboty tylko upijanie się? Nie. Nigdy nie miałam alkoholu w ustach. Może kiedyś piwo, ale to była jednorazowa akcja. Nigdy więcej.

-Dobrze wiesz, że nie piłam.

-Nie mam pewności. Perrie kotku. Przyznaj się. Obiecuję, że nie będę ci robić wyrzutów.-Była sztucznie miła. Nienawidziłam jej.

-Nie piłam! Jeżeli mi nie wierzysz, wyjdź-Krzyknęłam. Wszystko się we mnie gotowało.

-Ale...

-Wyjdź.- Powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

Kobieta wstała. Gdy była już przy drzwiach spojrzała na mnie i wyszeptała ,,Kocham cię".
Poczułam, jak łzy spływają mi z policzków. Nie dawałam sobie rady. Wszyscy byli przeciwko mnie. Już miałam sięgnąć po moją starą przyjaciółkę i zaspokoić ból, gdy nagle przyszedł następny sms. Od tej samej osoby.


                                              ,,Mam nadzieję, że wszystko dobrze"


Nie wytrzymałam. Wybrałam numer i przyłożyłam telefon do ucha. Po trzech sygnałach odpowiedział mi męski głos. Poczułam w środku dziwne uczucie. Ciarki przeszły mi po plecach. Przez chwilę nikt się nie odzywał, ale zaraz przerwałam ciszę.

-Skąd masz mój numer? Kim ty do cholery jesteś?!

Usłyszałam śmiech.

-Mam swoje sposoby. Jeśli chcesz mnie poznać musisz się bardziej postarać.

Przegiął. Powiedziałam, że jeżeli mi nie powie kim jest, zgłoszę go na policję, jednak on nie brał tego na poważnie. Wyśmiał mnie. Łzy znów naleciały mi do oczy. Cały czas zadawałam sobie pytanie czego on ode mnie chciał? Czy nie mógł znaleźć sobie innej ofiary?

-Proszę cię daj mi spokój.- powiedziałam przez łzy  

-Zaraz, zaraz..czy ty płaczesz?

-Nie powinno cię to interesować.- Rozłączyłam się i wybuchłam płaczem. Nikomu nie mogłam o niczym powiedzieć. Tym bardziej mamie. Zaraz zaciągnęłaby mnie na komisariat, a na to nie miałam ochoty. Zostałam sama ze wszystkimi problemami.









________________________________________

Piszę nowy rozdział jeżeli będzie powyżej 10 komentarzy :) x Pamiętaj czytasz- komentujesz :) Przepraszam jeśli rozdziały są za krótkie/za późno je dodaję, ale samo tak wychodzi :) x mam nadzieję że wam się podoba ♡

wtorek, 22 października 2013

Chapter 3

Obudziłam się w szpitalu. Z początku oślepiało mnie jasne światło lamp.  Obok mnie siedziała Samanta. Uśmiechała się, ale widziałam smutek w jej oczach. W mojej głowie wciąż miałam krzyk Oscara. Ogarniał moje myśli. Nie mogłam się od niego uwolnić. Przypomniały mi się wszystkie zdarzenia z wczoraj. To wszystko powróciło. W myślach widziałam twarz tego mężczyzny. Ręcę zaczęły mi się trząść. Sam zerknęła na mnie i odłożyła gazetę. Po chwili zaczęło mi się gorzej oddychać. Samanta zerwała się z krzesła i pobiegła po lekarza. Po chwili przybiegł facet w białym fartuchu i opanował całą sytuację. Zjawiła się pielęgniarka i podała mi leki. Poczułam się lepiej. Patrzyłam pusto w sufit. Sam siedziała obok mnie. Nie odzywałyśmy się do siebie. Głupio się czułam. Najpierw na nią nakrzyczałam, a teraz ona siedzi ze mną w szpitalu. Nie miałam pojęcia co mam jej powiedzieć. Po chwili to ona się odezwała.



-Jak się czujesz?-Spytała. To było najgłupsze pytanie jakie kiedykolwiek usłyszałam. Uderzyłam w drzewo, straciłam prztomność, a ona teraz pyta jak się czuję?

-A jak myślisz?- Odburknęłam.

Sam chyba zrozumiała swój błąd. Spuściła głowę i milczała. Nie było nam teraz łatwo. W ogóle nie miałam pewności czy będzie jak dawniej. Jednocześnie, to ona kazała mi radzić sobie samej, ale też to ona siedzi tu teraz ze mną zamiast mojej rodziny. Nagle przypomniałam sobie o Oscarze. Zerwałam się z łóżka chcąc go poszukać, ale coś mi nie pozwoliło.  Po chwili zauważyłam, że moja noga jest cała w gipsie. Westchnęłam i spróbowałam się podnieść lecz potrzebowałam pomocy lekarza. Pomógł mi wstać i powiedział żebym w najbliższym czasie nawet nie próbowała chodzić, bo mi się to nie uda. Noga była połamana w paru miejscach. Mogłam zapomnieć o samodzielności na najbliższy miesiąc. Westchnęłam. Byłam zdenerwowana, nie wiedziałam co się dzieję z Oscarem, a teraz to on był najważniejszy. Jeżeli coś mu się stało, matka nie da mi żyć. Wzięłam do ręki telefon i próbowałam go włączyć, ale na próżno. Ekran był cały popękany.

-,,kurwa"- Szepnęłam. Teraz jeszcze musiałam kupić nowy telefon, co na pewno łatwe nie będzie. Wyobrażałam sobie minę mamy gdy się dowie gdzie jestem. Zrobi mi wykład i zabroni jeździć. Jestem pewna, że gdyby nie było ze mną Oscara, nie przejęłaby się. Zamieniła by tylko kilka słów z lekarzem i tyle. Nie obchodzę jej.


W tym momencie do pokoju weszła Sam. Natychmiast zapytałam się jej co z Oscarem, bo od lekarzy niczego się nie dowiem.

-Spokojnie- odparła.- Nic mu nie jest. Zrobili mu badania. Tylko parę siniaków. Odwiozłam go do mojego domu. Zostanie tam dopóki twoja mama nie wróci.

Odetchnęłam z ulgą. Może nie będzie tak źle? Jeżeli jemu nic nie jest to mama nie powinna w ogóle zwracać na to uwagi. Samanta chciała do niej zadzwonić, ale jej zabroniłam.

-Nie będę jej zawracać głowy. Nic się nie stało.

-Jak to nie?!- Krzyknęła Sam.- Perrie! Samochód jest w kawałkach zresztą jak twoja noga. Ona musi wiedzieć.

-Jeżeli do niej zadzwonisz, możesz zapomnieć o mnie i naszej przyjaźni.- Zaczęłam ją szantażować. Nie brałam tego w 100 procentach serio, ale wiedziałam, że na nią to podziała.

Nie myliłam się. Samanta odłożyła telefon. Uspokoiłam się. Jeżeli ona się nie dowie, powinno być dobrze.







__________________________________________________



Przepraszam, że rozdział pojawił się tak późno, ale wiecie szkoła etc :) CZYTASZ? KOMENTUJESZ :) komentarze mnie motywują xx

poniedziałek, 14 października 2013

Chapter 2

Obudził mnie telefon od mamy. Powiedziała, żebym wieczorem pojechała po Oscara, bo się rozchorował i nie może tam dalej być, a ona musiała pojechać w delegację. Westchnęłam. Czy te dziecko na prawdę nie może chociaż raz wytrwać to końca? Nie miałam ochoty jeździć po niego po nocach, tym bardziej, że  miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi.

Rozłączyłam się i próbowałam zasnąć. Była sobota, więc nie miałam zamiaru być na nogach już od piątej rano lecz coś nie pozwalało mi zmrużyć oczu. Przez okno widziałam postać ubraną na czarno pod domem. Myślałam, że mam zwidy, ale postać stawała się coraz wyraźniejsza. Był to chłopak. Nie mogłam rozpoznać jego twarzy, choć wydawało mi się, że gdzieś już ją widziałam. Nagle mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Przerażona zasłoniłam rolety. Co jeżeli to on szedł za mną wczoraj w drodze do domu? Co jeśli to jego cień zauważyłam gdy szukałam kota? Co jeśli on czekał tu całą noc?


Ostrożnie odchyliłam roletę. On nadal tam był. Nie wiedziałam co mam robić. Przecież nie zadzwonię na policję. Przez to miałabym tylko kłopoty.

,,Może po prostu pomylił domy"- próbowałam się uspokoić.

Postanowiłam się czymś zająć żeby przestać o tym myśleć. Włączyłam laptop i zaczęłam szukać nowych ubrań. Po dwóch godzinach sprawdziłam czy mężczyzna nadal tam jest. Gdy spojrzałam przez okno nogi mi zmiękły. On nadal tam był. Szybko wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer do Samanty. Odebrała po paru sekundach. Starałam się jej wytłumaczyć co się dzieje, ale nie mogłam opanować przerażenia.


-Perrie! Jeszcze raz, spokojnie, powiedz mi co się dzieje.- Powiedziała zniecierpliwiona

Cały czas się jąkałam, nie mogłam powiedzieć nic wiećej oprócz tego, by tu przyjechała. Rozłączyłam się, podbiegłam do drzwi i zamknęłam je na dwa zamki. W pewnym momencie chciałam wyjść i spytać się go czego chce, ale bałam się. Samanta przyjechała po 20 minutach. Kazałam jej szybko wejść do środka. Sam była zdezorientowana. Wytłumaczyłam jej co się dzieje, powiedziałam jej o tym, że czuję się obserwowana. Dziewczyna kazała mi iść na policję, ale ją wyśmiałam. Co jeśli tylko mi się wydaje, że mnie śledzi? Tylko zrobię siebie idiotkę i nie będę miała w szkole życia. Zresztą już nie mam.

-Nie rozumiem dlaczego tam nie pójdziesz. Przecież on może ci cos zrobić.- Samanta się upierała.

Milczałam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Jednocześnie się z nią zgadzałam i uwarzałam, że to ja mam rację. Sam zawsze była stanowcza. Czasami mnie tym denerwowała. Ale tym razem, chyba na prawdę muszę jej posłuchać.

-Samanta..obiecuję ci, że jeśli on nie przestanie za mną chodzić, zgłoszę to policji, ale narazie daj temu spokój i mi pomóż.- Postanowiłam iść na kompromis.

-W czym?

-Muszę wieczorem jechać po Oscara, ale sama nie pojadę, droga jest przez las, a on za mną pojedzie. Nie chce jechać sama, jedź ze mną.-odpowiedziałam.

Znów milczałyśmy. Wiedziałam co Samanta powie. Powie, że powinnam dać sobie sama radę, że mam jechać tam sama. Bała się tam jechać. Nie dziwiłam jej się, ja też nie chciałam tam jechać, jednak ona powinna mnie wspierać. Jest moją przyjaciółką. Przynajmniej tak myślałam.

Nie myliłam się. Sam powiedziała, ze sama dam sobie radę. Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam do niej nienawiść. Wykrzyczałam jej wszystko co myślę. Nie zwracałam uwagi na to, że te słowa moga ją zranić. W tym momencie myślałam tylko o sobie. Dziewczyna nic nie powiedziała, popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem i wyszła. Usłyszałam pisk opon. Wyjrzałam przez okno. Już jej nie było. Zostałam sama. Po raz kolejny byłam sama ze swoimi problemami. To wszystko mnie przerosło. Sięgnęłam po apteczkę, wyjełam z niej żyletkę. Na początku robiłam to delikatnie, później cięcia robiły się coraz głębsze. Odłożyłam ostry przedmiot. Łzy spływały mi po policzkach. Tak samookaleczałam się. Robiłam to od dawna, ale moja matka była na głupia, że wierzyła, że to zadrapania kota. Zawsze gdy miałam chwilę słabości sięgałam po żyletkę. Po paru cięciach czułam ulgę. Tak było i tym razem.

Zbliżała się 19:00. Musiałam pojechać po Oscara. Mężczyzna, który stał pod domem znikł z mojego pola widzenia. Zabandażowałam nadgarstek, założyłam bluzę i wsiadłam w samochód. Starałam się jechać powoli. Co chwila patrzyłam w lusterko czy ktoś za mną nie jedzie. W pewnym momencie gdy spojrzałam w lusterko zauważyłam samochód. Nie powinno byc to dziwne, ale po tej drodze mało kto przejeżdża. Samochód przez cały czas jechał w tym samym kierunku co ja. Czułam zdenerwowanie, chciałam szybko dojechać do obozu. Na miejscu byłam po godzinie. W tym czasie samochód był cały czas za mną. Nie wiedziałam kto nim kieruje i chyba nie chciałam. Oscar wyglądał źle. Był blady i miał gorączkę. Kazałam położyć się mu na tylne siedzenia. Zasnął zanim zdążyłam wyjechać z miejsca obozu. Najgorsze było dopiero przede mną. Droga prowadziła przez las. Bałam się tego miejsca już w dzieciństwie.


Wjechałam w wąską drogę. Po raz kolejny spojrzałam w lusterko. Tym razem światła pozwoliły mi dokładnie zobaczyć kto kieruje autem. Był to ten mężczyzna. Zamarłam. Obudziłam Oscara i kazałam mu zapiąć pasy. Chłopiec posłusznie to zrobił. Próbowałam zgubić samochód, ale mało to dawało. Przyśpieszyłam gaz. Nadal patrzyłam w lusterko. Nagle usłyszałam krzyk Oscara. Spojrzałam przed siebie i moim oczom ukazało się drzewo. W pamięci został mi tylko przeraźliwy krzyk Oscara..

sobota, 12 października 2013

Chapter 1

,,-Perrie wstawaj- usłyszałam z dołu. Tak kolejny raz miałam tam iść. Kolejny raz miałam siedzieć tam bezczynnie przez 6 godzin. W tym czasie mogłabym robić wiele na prawdę ciekawszych rzeczy. Czy na prawdę musiałam oglądać te fałszywe twarze? te wszystkie sztuczne uśmiechy? Na samą myśl chciało mi się wymiotować. Nikt nie rozumiał tego co czuję. Każdy myślał że jestem twardą suką. Nie byłam taka. Ukrywałam się pod mocnym makijażem i słowami. W rzeczywistości czułam nienawiść do każdego.


Wygrzebałam się z łóżka, założyłam szlafrok i zeszłam na dół. Mama wyszła właśnie z domu. Zrobiłam sobie kawę i usiadłam na kanapie. Włączyłam telewizor. Po zjedzeniu śniadania spojrzałam na zegarek. Wskazywał 7:48. Już wiedziałam, że jestem spóźniona. Powoli ubrałam się. Założyłam czarną koszulę i Leginsy, włosy rozpuściłam. Po 20 minutach byłam gotowa.
Przeszłam przez bramę ogrodzenia do szkoły. Przy drzwiach stał ochroniarz. Odkąd w szkole wybuchła afera z narkotykami zawsze tam stał. Kazał mi pokazać kartę która potwierdzała że uczę się tu i upomniał mnie żebym się nie spóźniała.


W klasie jak zwykle panował chaos. Nauczycielka pisała coś na tablicy, a każdy zajmował się sobą. parę osób pisało smsy, kilka biegało po klasie a jeszcze inni obściskiwali się w kątach. wzdrygnęło mnie. Założyłam na uszy słuchawki i zajęłam się sobą. Nagle poczułam jak ktoś zdejmuje mi je. Odwróciłam się, a moim oczom pokazała się moja przyjaciółka. Była jedyną osobą która wiedziała o mnie wszystko. Znałyśmy się od przedszkola. To ona wspierała mni gdy wylądowałam w psychiatryku. gdyby nie ona na prawdę bym zwariowała.
-Perrie, masz dziś czas?- spytała swoim niewinnym głosem.

Ja i Samanta różniłyśmy się od siebie. Ona- Zawsze miła i grzeczna, nosiła koszule zapięte na ostatni guzik i zawsze była opanowana i spokojna.
ja- wiecznie zła, roztrzepane włosy, brak jakiejkolwiek chęci do życia.
Jednak się dopełniałyśmy. Co było wspaniałe.
-Nie wiem, czemu pytasz?
-Chciałam gdzieś z tobą wyjść. dawno nie byłyśmy na zakupach.
Westchnęłam.
-Sam..na prawdę nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
Dziewczyna posmutniała.
-Rozumiem,  może obejrzymy razem jakiś film?
Tym razem się zgodziłam. W sumie co mi szkodziło. Zawsze możemy się razem pośmiać lub płakać. Umówiłam się z Sam na 18.


Po wyjściu ze szkoły od razu udałam się do domu lecz coś nie pozwalało mi spokojnie iść. Wydawało mi się, że coś za mną idzie. nie zakładałam słuchawek w obawie, że mnie zaatakuje. Gdy przekręciłam kluczyk w drzwiach poczułam ulgę.
Samanta przyszła o ustalonej godzinie. Obejrzałyśmy romansidło na którym Sam zalała się łzami, po czym poszła do domu.


Nikogo jeszcze nie było. Mama wróci dopiero w nocy, a Oscar- mój 12- letni brat był na wycieczce i miał wrócić dopiero za 3 dni. Po całym dniu szkoły byłam zmęczona. Nalałam do wanny wody, zrzuciłam z siebie ubrania, zmyłam makijaż i położyłam się w ciepłej wodzie. Zamknęłam oczy i włączyłam moją ulubioną muzykę. Gdy miałam już na sobie piżamę i już miałam się kłaść, zauważyłam, że w domu nie ma kota. Wyszłam przed dom by go zawołać wtedy zauważyłam cień mężczyzny. Przestraszyłam się. Szybko wzięłam odnalezionego zwierzaka na ręce i weszłam z powrotem do domu. Zamknęłam drzwi na klucz i poszłam spać. Przez cały czas wydawało mi się, że ktoś stoi po domem..